DeDeeN DeDeeN
1185
BLOG

Dwie prawdy i rok 1991

DeDeeN DeDeeN Polityka Obserwuj notkę 46

Są dwie dwie prawdy na świecie. Pierwsza to ta, która ściśle otacza ziemię i wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki. Oddaje echem w górach. Rejestruje dokładnie    szum lasu i trzciny nad jeziorem. Wie, gdzie ma leżeć każdy kamień w płytkim potoku i dlaczego wywołuje odgłos wiecznego plusku. Ta prawda słyszy najmniejszy     szmer owadu i najbłahsze słowo ludzkie. Nie uśmiecha się jednak nigdy, nawet wtedy, gdy świeci słońcem poprzez płatki jabłoni na wiosnę.Ale też nie marszczy się, nie wykrzywia oblicza złością nawet wtedy, gdy z obłoków czyni chmury i pędzi je nad płaską ziemią zwiastując burzę. Nie okazuje ani miłości, ani nienawiści. Z  niczego nie kpi, gdyż nic, co jest na ziemi, nie uważa za śmieszne. Nad niczym nie rozrywa szat, gdyż nic, co jest na ziemi, nie wydaje się jej tego godne. Niczego nie zmienia i niczego nie przeinacza. Kto zabił muchę, ten zabił. Kto zabił człowieka, ten zabił. Jest idealnie obojętna, bo idealnie obiektywna. Jest prawdą całkowitą, gdyż przyrodzoną.

Za jedyna jej cechę nadprzyrodzoną poczytywać by można pewną tajemnicę, dotychczas przez nikogo jeszcze nie zgłębioną: W jaki sposób, a przede wszystkim w jakim celu wyrodziła z siebie, w tym samym lesie i stepie, w miastach i na polu, na lądzie, na wodzie i w powietrzu - drugą prawdę?

Ta druga prawda składa się pozornie tylko z dobra i zła. Ale omyliłby się, kto by jej uwierzył na słowo. Gdyż jej dobro i zło są pojęciami względnymi. Ta prawda nigdy nie spoczywa, a wskutek tego rzadko odbija dokładnie oblicze rzeczy. Dlatego wykrzywia się często uśmiechem komizmu lub grymasem złości. Będąc w ciągłym    ruchu, ledwo nadążyć może za masą słów i gestów ludzkich. Twierdzi, że stara się je rejestrować równie dokładnie co prawda pierwsza, lecz w rzeczywistości stara się je tylko dopasować do swoich względnych celów, a w pośpiechu życia wiele przeinacza. Mogłoby się zdawać, że jest powierzchowna jak poranna mgła, którą rozproszą pierwsze promienie słońca lub rozpędzi byle poranny wiaterek. Ale tak nie jest. Utrzymuje się bowiem na powierzchni kurczowo czepiając skrawków pierwszej prawdy. Rozpłaszczając na ziemi zaklina się na te same lasy, pola i źródła, powołuje się na świadków, czy to będą trele ptaka, krzyk rozdzieranego kota, czy krew człowieka,  umiejętnie przywołane przed trybunał wyobraźni ludzkiej; wszak zawsze z pominięciem innych świadków... Ta druga prawda umizga się, wykręca, wznosi ręce do słońca, przeklina deszcz i burzę. Obiecuje Bóg wie co. Rzadko dotrzymuje.                                                                                                                        

O ile pierwsza z tych prawd jest milcząca, o tyle druga często bardzo - propagandowa. O ile pierwsza obojętna, o tyle druga namiętna. Wiedząc o tym że nie jest jedyną, tym bardziej okrzykuje się za jedyną, a przez to obowiązującą I do pewnego stopnia ma rację, gdyż jest to prawda urzędowa, to znaczy zależna od urzędowego charakteru ustroju, czy nastroju, w którym jest głoszona. W skrócie można by powiedzieć o niej, że jest prawdą koniunkturalnego interpretowania prawdy

                                                                                              Józef Mackiewicz   "Kontra"
 
................................................................................................................................................
Tak rozpoczyna się jedna z najważniejszych powieści napisanych w języku polskim. Jest to książka o zbrodni. O wyjątkowo haniebnej zbrodni dokonanej przez aliantów na kilkudziesięciu tysiącach ludzi, których jedyną przewiną było to, że nie chcieli żyć w ojczyźnie Hołodomoru. Cynicznie mamieni oszukańczymi obietnicami do ostatniej chwili zachowywali wiarę w cywilizację europejską i jej ideały. Byli przekonani, że są bezpieczni pod opieką ludzi, wyznających  zasady płynące z głębokiego humanitaryzmu i poszanowania ludzkiej godności. Czyli z przeciwieństwa norm komunistycznych. Mieli plany na przyszłość, mieli marzenie wcale nie wygórowane. Zwyczajne. Po prostu gdzieś spokojnie żyć. Znaleźć taki kawałek ziemi który da im oparcie i schronienie. To wszystko. Lecz okazało się, że to, o wiele za dużo. Dane im było przejść przez piekło. Przeżyli szok, kiedy pędzeni kolbami karabinów i pałek, ostrzelani z broni automatycznej, brutalnie pakowani do ciężarówek i wagonów stanęli oko w oko ze zwyczajnym barbarzyństwem. Barbarzyństwem ludzi z wyidalizowanego przez siebie Zachodu, ludzi których obdarzyli bezgranicznym zaufaniem. Rozpacz i brak nadziei popchnęła wielu z nich do czynów ostatecznych. Do beznadziejnej walki gołymi rękami przeciwko czołgom i  popełnianych w desperacji samobójstw. Lecz nie mogło to zmienić wyroku jaki zapadł na tych biednych i bogu ducha winnych ludzi. O ich losie zadecydowali Najwięksi Demokraci Świata w Jałcie. Już nie było odwrotu. Pozostała obojętność i wojskowy dryl. Pozostały rozkazy do wykonania i przyrzeczone sobie wzajemnie umowy i obietnice. To nie był dobry czas dla ludzi sentymentalnych i naiwnych. To były czasy nowego podziału Świata. Losy przedstawicieli paru marginalnych wschodnioeuropejskich narodów nie mogły stanąć temu zadaniu na przeszkodzie. Więc tysiące kobiet, dzieci, starców, cała inteligencja i oficerowie zostali oddani Stalinowi na pewną śmierć, mimo że zdecydowana większość nigdy nie była obywatelami Związku Radzieckiego. No i co z tego, że nie była obywatelami tego mocarstwa? Skoro wujek Soso chciał ich do siebie przygarnąć i przytulić do swej szerokiej piersi, to doprawdy podnoszenie kwestii obywatelstwa mogło by świadczyć jedynie o wyjątkowej  małostkowości.  Ich losy, ich plany i marzenia nie zostały uwzględnione w planach nowego porządku światowego. Glob ziemski okazał się za mały dla tej naiwnej grupki jego mieszkańców. Tak samo jak dla naszych żołnierzy z Września, dla których Katyń na zawsze pozostanie wieczną mogiłą. Zostały za to uwzględnione plany i marzenia Ojca Stu Narodów.

O tej zbrodni Józef Mackiewicz napisał powieść. Została wydana w 1957 roku. Dwanaście lat musiało upłynąć, aby pojawiła się jakakolwiek wzmianka o zbrodni nad Drawą. Zaskoczenie było na tyle duże, że sprawa była omawiana w Izbie Gmin. Na pytanie czy fakty podane przez Mackiewicza są prawdziwe padła odpowiedź "tak" i wieko milczenia przykryło tę brytyjską hańbę na wiele lat, a właściwie na zawsze. Zupełnie tak samo, jak sprawę zamordowanych w Katyniu. Podobny los spotkał autora 'Kontry". Magiczne wieko milczenia zamknęło się nad nim i jego dorobkiem, i to z takim impetem, że podmuch rozsypał kartki z jego gryzmołami to tu, to tam. Wiem, pozbierano i nadal trwają poszukiwania. Ale w zasadzie do dzisiaj nie bardzo rozumiem, dlaczego jego córka nie może korzystać z praw autorskich. Wiem, były wyroki, były testamenty. Te sprawy, sprawy o prawa autorskie nie należą do łatwych, to też wiem. Ciągną się latami i przeciągają . Wiem również, że można już jego książki nabyć. Ale wtedy, gdy były najbardziej potrzebne o ich istnieniu wiedzieli nieliczni. 

Za kilka miesięcy będziemy obchodzili 110 rocznicę urodzin Józefa Mackiewicza. Namawiam serdecznie, kupcie sobie dowolną jego książkę. Dla tych, którzy jeszcze nie mieli przyjemności obcowania z tym autorem, a chcą w tym czasie odetchnąć od polityki i klawiatury polecam "Karierowicza". To książka obyczajowa, zero polityki, bardzo podobała się Jerzemu Giedroyciowi.  Kupcie ją sobie państwo pod choinkę. Warto. Fabuła jest tak ekscytująco poplątana, że nie potrafiłbym jej już dzisiaj opowiedzieć. Pamiętam jedynie, że ten, który kochał się w Helenie miał na imię Flor, ale Helena kochała się w Nastce z wzajemnością, dopóki nie pojawił  się w jej życiu Leszek, więc Helena z zazdrości chciała zabić i Nastkę i Leszka, a Flor robił ciemne interesy i więcej nie powiem ponadto, że to jedynie początek tej frapującej  historii, a  wszystko jest osadzone w pięknej, jak zawsze u Mackiewicza przyrodzie, więc na święta w sam raz. Sam przeczytam ponownie.  Ale teraz, wracamy do tematu. 

Zamiast spodziewanej nagrody Nobla i zasłużonej sławy, spotkały Mackiewicza ostracyzm społeczny i pomówienia. Dlaczego?  Odpowiedź jest oczywista!. Po prostu taki jest los tych, którzy są wierni pierwszej prawdzie, tej która ściśle otacza ziemię i wiernie odbija w wodzie płynące górą obłoki i odrzucają tę drugą, prawdę koniunkturalnego interpretowania prawdy. Złowieszczo i gorzko brzmią słowa poety uderzam w deskę/ a ona podpowiada/ suchy poemat moralisty/ tak-tak/ nie-nie. Takiej prawdy świat nie potrzebuje. I dlatego, pisarzowi pozostała deska i patyk jeno... i zapomoga niemieckiego rządu, bo pobliskiej rozgłośni RWE, ani etaciku lichego nie udało się wyskrobać. Takiego pecha miał "moher" jeden. Trudno, sam chciał. Nie musiał przecież pisać brzydkich rzeczy o wszystkich naszych sojusznikach. A jak napisał, to niech zdycha z głodu!.

Ofiar znad rzeki Drawy do tej pory nie wiadomo gdzie szukać. Nawet nie można powiedzieć, że przeszli do historii, że ich bezsensowna śmierć i cierpienie do czegoś temu światu się przydały. Żeby choć można było powiedzieć, że czegoś ten świat nauczyły, że przed czymś uchroniły, że wzbogaciły, o ile cudza śmierć może wzbogacić. Może?. Mam z tym pytaniem problem. Ale nic z tego. Ich  ofiara poszła na marne. Przemilczano. A świat popełniał stare błędy, jak gdyby nic się nigdy nie zdarzyło.

W 1991 roku Adam Michnik w jednym z wywiadów powiedział, że boi się schamiałego barbarzyństwa, ludzi którzy intelektualizują tępy zoologiczny antykomunizm Mackiewicza. Przytaczam z głowy, ale taki był sens tej bardzo znanej wypowiedzi Michnika. Jest ona na tyle znana, że jak sądzę nie muszę  szukać źródła. Dla osób które wcześniej znały twórczość Józefa Mackiewicza i równocześnie z szacunkiem odnosiły się do dokonujących się w Polsce pod egidą GW przemian, słowa te musiały być wstrząsem. Dla mnie były jedynie potwierdzeniem już wcześniej podjętych przypuszczeń. A kiedy do mnie ta wypowiedź dotarła stało się oczywistym, że trzeba dokonać wyboru między jedną z dwóch prawd. Nie ma rady, kołatka kołacze i zna tylko dwa dźwięki tak-tak/ nie-nie. Albo pozostać wiernym sobie, albo zmieniać skórę i poglądy zależnie od potrzeb przez całe życie, aby nadążyć za koniunkturą.  Nie, za tym wyborem nie krył się żaden dramat. Decyzja o rozstaniu z GW narastała od dłuższego czasu, a ta wypowiedź, czyniła wybór oczywistym. Właśnie mija dwadzieścia lat od czasu, kiedy po raz ostatni zapłaciłem za GW. I żyję całkiem nieźle. A nawet mam satysfakcję od czasu do czasu. Na przykład dwa dni temu. Pozwolę sobie na małą dygresję.

Oto w piątkowym wydaniu "Rzeczpospolitej" znajduję felieton Marka Magierowskiego, z którego  treści wynika, że ogłoszony przez GW wielki sukces Radosława Sikorskiego, który to, jak podobno obwieściła gazeta, zelektryzował Europę, aż ta wstrzymała oddech, to wielka lipa i zwykła ściema. Jak jest naprawdę nie wiem, ale nie sądzę aby redaktor Magierowski, aż tak nazmyślał. "Rzeczpospolitą" mam w ręku i nie mogę sobie odmówić przyjemności zacytowania ostatniego akapitu: Gazeta Wyborcza" powinna najpierw sama wyleczyć się ze swoich narodowych kompleksów, jeśli chce należeć do naszej wspólnej, europejskiej rodziny.  I trudno mu odmówić racji. Ten felietonik skłonił mnie do napisania niniejszej notki.

Nie u wszystkich wypowiedź A. Michnika o Józefie Mackiewiczu zapaliła ostrzegawcze światełko. Do większości nie dotarła wcale, dla wielu była całkowicie obojętną, gdyż mało kto wtedy wiedział o istnieniu książki pt. "Kontra" a tym bardziej o jej autorze. A jak już się dowiedział, to od razu w pakiecie z drugą informacją , że "tego pisarza nie czyta się i nie komentuje między ludźmi kulturalnymi ". Ale przede wszystkim w tamtym okresie dynamicznych przemian, niewielu na takie imponderabilia zwracało uwagę. To były czasy przewrotu zarówno społecznego, politycznego i ekonomicznego. Wszystko naraz. Polacy wychowani na "Trybunie Ludu" nie oceniali profesjonalizmu redaktorów, bo niby skąd mieliby czerpać niezbędną do takich porównań wiedzę. Wśród czytelników dominowało odziedziczone po poprzednim systemie  ograniczone zaufanie do mediów wszelakich, kupowali więc gazetę, co do której  nie było wątpliwości, że jest po dobrej stronie, bo znaczek "naszej" przecież, Solidarności, do czegoś zobowiązuje. Komu w tamtych czasach przyszłoby do głowy podejrzewać GW o niecne intencje. A jednak!

Sięgam po grubaśną księgę autorstwa prof. Włodzimierza Boleckiego pt. "Ptasznik z Wilna", która jest monografią autora "Kontry" i czytam na stronie 626, taki oto tekst: Ale Michnik, chcąc całkowicie zdeprecjonować dzieło Mackiewicza, tych którzy je cenią nazwał "barbarzyńcami", a światopogląd pisarza określił jako "tępy".

Autor "tępy" a jego czytelnicy to "barbarzyńcy". Oto język dialogu, który był uprzejmy wprowadzić do publicznej debaty Adam Michnik. Stygmatyzacja i obrzucanie epitetami oraz pospolite chamstwo. Przy okazji odkryliśmy kto pierwszy w Polsce zepchnął język debaty publicznej na zachwaszczone pobocze  ojczystego języka. Słowa te nie zostały wypowiedziane przy okazji jakiegoś ważnego dysputu publicznego, którego wynik miałby wpływ na losy państwa, co w takim przypadku uzasadniłoby agresywny język. Nie, agresja i sołdackie maniery zostały wprowadzone ot,  tak sobie, przy okazji rozmowy o literaturze. Przy kawusi debatowano o nieżyjącym od sześciu lat pisarzu, i tak jakoś intelektualistę poniosło, że posypał się zwyczajny knajacki bluzg. W jakim celu?, Może autor tych słów po prostu nie zna innego języka, którego mógłby użyć w publicznych wypowiedziach. Może redaktor naczelny największego dziennika w Polsce, to jaskiniowiec pozbawiony umiejętności wypowiadania myśli, w jako tako oględnym języku?. No nie, to raczej niemożliwe, tym bardziej, że sam przecież napisał kilka książek. Chyba za daleko się posunąłem. Odrzucam tę zbrodniomyśl natychmiast!. Tym bardziej, że jak czytam u prof. Boleckiego w akcję opluwania osoby pisarza i jego dorobku ochoczo włączyli się obecni "demaskatorzy" panowie Graczyk i Domosławski, którzy w tym czasie byli pracownikami GW. Była to więc akcja zbiorowa. A to, w sposób zasadniczy osłabia wiarygodność moich podejrzeń wobec  Michnika o impotencję intelektualną, a wręcz przeciwnie. Gdybym nie bał się banału napisałbym, że była to erekcja intelektualna Adama Michnika.

"Efekt tych - i podobnych wypowiedzi na łamach "Gazety Wyborczej"  pisze profesor Bolecki - był rzeczywiście skuteczny, bo redaktorzy radia, telewizji, różnych pism literackich i społecznych, a także niemal wszyscy krytycy literaccy (...) uznali chyba to sformułowanie za obowiązującą ocenę pisarza. I nikt z nich przez niemal dekadę nie zamówił żadnego artykułu, recenzji, programu czy dyskusji o twórczości Józefa Mackiewicza." 

i dwie stroniczki dalej:
"Rzecz ciekawa, książki i osobę "tępego" Mackiewicza publicyści "Gazety Wyborczej" deprecjonowali dokładnie w tym samym czasie, gdy "Gazeta Wyborcza" wychwalała m.in. twórczość M.F.Rakowskiego, J.Urbana, nie wspominając o kryształowym dorobku Andrzeja Szczypiorskiego - w tym samym czasie, gdy w "Gazecie" gen. Cz.Kiszczak był wzorem "honoru", a gen. W.Jaruzelski nauczał patriotyzmu i tak dalej, i tak dalej."

I tak oto, zdaniem gen. W.Jaruzelskiego najwybitniejszy polski pisarz historyczny - Józef Mackiewicz, został przemilczany. Przemilczany wtedy, gdy był najbardziej potrzebny Polsce. W czasie kiedy jego kraj wychodził z dziejowego zakrętu i decydowały się jego losy, jego pomyślność i spełnienie nadziei paru pokoleń. W tym kluczowym momencie nikt z wiodących, czyli medialnych intelektualistów polskich nie wspomni nawet jego nazwiska. O Rakowskim i Urbanie proszę bardzo! Mówcie jak najwięcej i można nawet lekko złośliwie, byle z szacunkiem. Kołakowski , Bauman, no o tych to sami rozumiecie drodzy profesorowie, na baczność! To, że połowę swojego dorobku musieli przekreślić drugą połową, nb. równie mętną i pokrętną, no to co? Każdy ma prawo do pomyłek! Ale nie waszą jest rzeczą osądzać, żeby samemu nie zostać osądzonym. Kolejna ironiczna odsłona polskiego przeznaczenia, naszego dziejowego fatum. Kwękolę? Może. Robię to od dwudziestu lat. Zdążyłem się przyzwyczaić do epitetów. Uprzedzam!. Nie robią na mnie wrażenia.

Dlaczego Józef Mackiewicz został przemilczany na początku tej drogi, którą kroczymy trzecią już dekadę? Odpowiedź jest oczywista!. Pisałem już o tym. Ale powtórzę, bo w tym przypadku nigdy dość przypominania. Józef Mackiewicz głosił prawdę milczącą a nie propagandową, taka była jego niezłomna postawa wobec świata, niezależnie od konsekwencji, których ten świat mu nie szczędził. Oglądał świat z herbertowską kołatką w dłoni, która całe życie kołatała mu swoje monotonne tak-tak/nie-nie. Oglądał i opisywał świat i polityków za pomocą tego prostego instrumentu. To były wszystkie jego narzędzia: talent i ta nieszczęsna kołatka, źródło doczesnych i wieczystych utrapień pisarza. Za życia była jedynym jego kompasem. Po śmierci przyczyną stygmatu i wyklęcia. Nazwał ją tak jak umiał, nazwał ją po swojemu, nazwał ją tak: Jedynie prawda jest ciekawa. Była mu przewodnikiem i kompasem i nigdy nie zawiodła. W gęstwinie lasu, w najniebezpieczniejszych mszarach i rojstach, zawsze w porę ostrzegła przed bagnistym topieliskiem. Szeptała mu najprostsze filozofie świata, najzwyklejsze prawdy, które obejmował swoim talentem i rozsypywał perłami po kartach swoich książek. (Od jednej z nich rozpocząłem to wypracowanie.) Skąd czerpał to wszystko? Z rozpraw i dysertacji? Z uczonych dysput ? Nie. Jego wiedza o życiu płynęła z płytkiego potoku w którym grzęzło koło jego wozu, z szumu lasu i skrzydeł ptaków, które znał jak żaden inny pisarz w Polsce, z setek tysięcy kilometrów przebytych na wschodnim pograniczu, z kurzu w lecie i błota poleskiego wiosną i jesienią, z puszczanego dymu kominami w mroźne litewskie niebo,  z zapachu grzybów w tysiącletnich borach, z tysięcy przeprowadzonych rozmów i wypitego przy tej okazji bimbru. To był jego świat i jego nauczyciele. Ale trzeba było spełnić dwa warunki aby te skarby wykorzystać. Po pierwsze trzeba umieć słuchać!. Mackiewicz umiał, oto przykład: Koń, możno powiedzieć jak i ten człowiek: pracujesz na im - daj jeść, a nie pracujesz, także samodaj jeść. Proste? Proste! Czy ktoś zna jeszcze prostszy paradygmat tego świata. A drugi warunek to talent. Mackiewicz go miał. Od prostych chłopów, od "tutejszych" z których jeden na dziesięciu potrafił pisać, dowiedział się czym jest komunizm i jakiego dokonuje spustoszenia w człowieku. To oni powiedzieli mu prawdę o kołchozach, o głodzie, o zbydlęceniu, o pustce i zgniliźnie moralnej, o wszach, brudzie, o braku nadziei, o wszystkim. Mackiewicz jedynie  to  opisał. I z dzisiejszej perspektywy widzimy jak bardzo miał rację. Ktoś zaprzeczy? Nie sądzę. Oto cały jego grzech. Grzech wobec tych, którzy o komuniźmie głosili inną prawdę. Prawdę propagowaną przez ludzi, których jedynym talentem, jak to ktoś mądry powiedział, był talent niedostrzegania rzeczy które widzą. To prawda wyskrobana złotą stalówką Pelikana z zasmrodzonej popielniczki. To prawda frazesu, obłudy i utopii do której dochodzi się wyrozumowaną spekulacją. Bo jest to prawda ludzi rozumnych. A jej rozumność polega na tym, że jest prawdą, która nie ma nic wspólnego z prawdą. Ale o tym , nie trzeba głośno mówić!.

I jeszcze jedno.  Józef Mackiewicz nigdy i nigdzie nie zbłądził! Nic go nigdy nie ugryzło! Nie musiał niczego ze swoich poglądów zmieniać i rewidować. Nie musiał przepraszać za swoje słowa. Nigdy nie miał żadnych wątpliwości w sprawie pryncypiów. Nigdy swoich słów nie musiał się wstydzić. Mówił prawdę. To wszystko! Proszę mi nie wytykać powtórzeń. Będę to robił tyle razy, ile będę chciał. A więc jeszcze raz!

Józef Mackiewicz, w czasach gdy inni gubili się we własnym klozecie, nie zagubił się w żadnym labiryncie. Nie wpadł w żadną pułapkę, gdyż przez całe życie jedyne czemu służył wiernie, to swojej kołatce jedynie prawda jest ciekawa. Suchy poemat moralisty tak-tak/nie nie. Dla zagubionych w klozecie, jest to po prostu nie-po-ję-te!

W obronie dobrego imienia tych nieszczęśników,  A. Michnik swoją wypowiedzią z 1991 roku wprowadził na orbitę naszej komunikacji chamstwo, pogardę, obskurancki język i sołdackie maniery. Krąży to wszytko wokół nas do tej pory. Obawiam się, że zostanie z nami na zawsze. I niech nikt nie próbuje  wspominać o Kaczorach, bo to jest tylko i wyłącznie pana redaktora zasługa. Proszę mu jej nie zabierać. A inna sprawa, że naśladowców ma licznych i utalentowanych. Tak jest łatwiej żyć!.

Państwo mi wybaczą, ale ta sprawa leży mi na wątrobie od dawna. Jeszcze tylko o Mackiewiczu co najważniejsze, żebym nie zapomniał, a potem damy mu odpocząć.

Dlaczego autor Lewej Wolnej   jest tak groźny dla systemu opartego na manipulanctwie? Odpowiedź na to pytanie przekracza znacznie ramy tego wypracowania. Zaznaczę tylko, że nie chodzi tu wcale o demaskatorską role jego książek. Albo o to, że są w nich, o komuniźmie napisane brzydkie wyrazy. To też, ale z tym, system dałby sobie radę. Mackiewicz jest groźny, bo daje nam skuteczne narzędzie do obrony przed propagandą. Jego metoda drobiazgowej analizy faktów i konsekwentnego stosowania wniosków z niej płynących jest zabójcza dla każdego pokrętnego systemu informacyjnego. Tego nie można było pozostawić w nieodpowiedzialnych rękach. Dlatego, w czasach gdy społeczeństwo było zajęte poszukiwaniem swego miejsca w nieznanej jej rzeczywistości politycznej i gospodarczej,  Adam Michnik wziął te sprawy w swoje, własne ręce.

Nowy lepszy świat miał zostać zbudowany z pominięciem elementarnych prawd. Mackiewiczowskie człowiek jak koń, robi czy nie, żryć trzeba dać poszło w kąt. Pisarz dostał bana.

Ktoś sceptycznie nastawiony do świata, czytając to co napisałem może dojść do wniosku, że przesadzam. Bo jaki może mieć wpływ na losy kraju, brak w odpowiednim czasie, debaty nad spuścizną jakiegoś pisarza?. Jak to zbadać i zweryfikować?. Na tak postawione pytanie, nawet nie chce mi się odpowiadać. Proszę spytać pana Borejszy.

Proszę pamiętać, że sprawa nie dotyczy tylko Mackiewicza. W tym samym czasie okazało się, że Zbigniew Herbert ma narastające kłopoty z chorobą psychiczną, Stefan Kisielewski cierpi na starcze zdziwaczenie a Jerzy Narbutt.. a kto to jest Jerzy Narbutt? Tu na Salonie wszyscy rzecz jasna go znają, ale zaręczam, że wśród ludzi zaliczających siebie do tzw. inteligencji, znajomość z autorem maleńkiej, o symbolicznym wymiarze książeczki pt."Ostatnia twarz portretu" zawarło bardzo niewielu. Zaryzykuję - dwadzieścia procent. Tak, tak proszę państwa. Jakoś tak się złożyło, że kolejne pokolenie  polskiej inteligencji wychowywane zostało w oddaleniu od skarbów swojej kultury. Leżą sobie gdzieś pod grubą warstwą wiecznej zmarzliny, jak węgiel na Kołymie. Jak ktoś chce, to nie ma przeszkód, niech sobie kuje, może się dokuje, może się dogrzebie. Za to, - co i  jak Andrzej robił Manueli trzeba wiedzieć koniecznie!. Taki lans!

Skoro jednak zahaczyliśmy o Kołymę to pozwolę sobie na jeszcze jedną dygresję. Spróbuje zgadnąć co odpowiedziałby Jerzy Borejsza, człowiek oczytany.

Proszę zmrużyć oczy, ale nie zalotnie, bo okoliczności w jakich się znaleźliśmy nie nadają się do uwodzenia. Jesteśmy na Kołymie. Nasze oczy są zmrużone cały czas. Ledwo uchylonymi szparkami walczymy ze śnieżną poświatą. Obok nas jest znawca tych terenów Warłam Szałamow, pisarz rosyjski. Opowie nam jak przedeptuje się drogę w śnieżnej caliźnie. Jest ładny zimowy dzień, słońce świeci mocno, więc nie jest zimno, najwyżej dwadzieścia parę stopni minus, wiatr też nie dokucza. To ważne bo drogi przedeptuje się zawsze w spokojne dni, żeby wiatry nie zmiotły ludzkiej pracy. Dookoła nas śnieg. Jedna, jednolita, niczym nie zaprószona, doskonale rozświetlona syberyjska biel. To nie wyjazd w Alpy, nie zabraliśmy okularów i kremów z filtrem. Oślepłymi oczami nie potrafimy znaleźć końca tej śnieżnej przestrzeni. Wiemy tylko, że gdzieś tam, w miejscach do których nie sięgamy wzrokiem jest nadzieja na prowiant i odzież. Ale aby mogła do nas dotrzeć musimy zbudować drogę, którą będą mogły przejechać konie i traktory. Człowiek sam sobie wyznacza punkty orientacyjne w śnieżnym bezkresie - skałę, wysokie drzewo; człowiek prowadzi swoje ciało po śniegu tak, jak sternik prowadzi łódkę po rzece od cypla do cypla. Przedeptanym i nierównym śladem porusza się pięciu do sześciu ludzi rzędem, ramię przy ramieniu. Stąpają obok śladu, nie w sam ślad. Doszedłszy do wyznaczonego wcześniej miejsca, zawracają i ponownie idę tak, żeby rozdeptać śnieżną caliznę, miejsce, gdzie nie stawała ludzka stopa. Droga przebita. Mogą po niej iść ludzie, karawany sań, traktory. (...) Każdy z idący w ślad, nawet najmniejszy, nawet najsłabszy, powinien stąpać na kawałeczek śnieżnej calizny, a nie w cudzy ślad. A traktorami i końmi jeżdżą nie pisarze, lecz czytelnicy.

Tak rolę pisarzy, intelektualistów, przedstawicieli elit wszelkiej maści widział Warłam Szałamow. Jako przedeptujących drogę, którą pójdą inni. Należy się z nim zgodzić. Prawda, panie Jurku?. Szkoda tylko, że wśród przedeptujących nasze drogi w tamtym czasie, zabrakło osób które wymieniłem, oraz  wielu innych. Lista nieobecnych jest długa. Ta nieobecność jest dzisiaj i do dzisiaj, bardzo widoczna.

Rok 1991, to rok wielu ważnych wydarzeń w Polsce. Powoli opadał kurz po pierwszych przymiarkach do życia w demokracji. To w tym roku odbyły się w Polsce pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne. Premierem został Jan Olszewski, po tym jak nie udało się utworzyć rządu Bronisławowi Geremkowi . Rozpadł się Związek Radziecki. Był to czas wyboru i nadziei. Dobry okres, aby pozbyć się komunistycznego garba. Podjęte zostały nawet pierwsze w wolnej Polsce kroki w tym kierunku. Sejm przyjął uchwałę o ujawnieniu tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. Jej wykonanie doprowadziło do wydarzenia, które na zawsze zostanie zapisane w historii polskiego parlamentaryzmu jako "nocna zmiana", a z garbem komunizmu żyjemy na grzbiecie, po dzień dzisiejszy. Rok 1991 to również rok ujawnienia afery FOZZ przez Michała Falzmanna. Jest to również rok jego śmierci. W tym samym roku zginął w wypadku samochodowym jego szef, prezes NIK prof. Walerian Pańko. W tym roku zginęli również kierowca profesora i dwaj policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku. Mamy więc sekwens śmierci całkiem podobny do tego, który ułożył nam się w sprawie K.Olejnika.  Bez wątpienia kiedy patrzy się na rok 1991 z dwudziestoletniej perspektywy widać wyraźnie, że był to rok podziałów i wyboru. W tym okresie pękało polskie społeczeństwo na tych, którzy żądają kraju transparentnych reguł: Kto zabił muchę ten zabił. Kto zabił człowieka ten zabił., i na tych, którzy rzeczywistość starają się dopasować do swoich względnych celów. Polska podzieliła się według mackiewiczowskiej granicy dwóch prawd. Ludzie znaleźli się jak łagiernicy u Szałamowa na śnieżnej pustyni. Potrzeba było przewodników do deptania drogi.

Rok 1991 to jest również rok 10 rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Nad naszym wschodnim sąsiadem od lata przetacza się burza dziejowa. Wszechpotężna KPZR przestała istnieć. Od września Litwa , Łotwa i Estonia są niezależnymi państwami. Wschodnia część Europy przechodzi przeobrażenia o jakich jeszcze do niedawna, nikt nawet nie śmiał myśleć, aczkolwiek wielu marzyło. To czas wielkiego przełomu. Czas na decyzje o strategicznym znaczeniu. Panujący od prawie pięćdziesięciu lat nad Europą Wschodnią hegemon upada. Ósmego grudnia podpisany zostaje układ o jego likwidacji. Stary porządek wali się jak wyburzana kamienica. Czas wywieźć gruz po tej rozbiórce. Po stanie wojennym też.  

Posłowie Konfederacji Polski Niepodległej złożyli szóstego grudnia w Sejmie wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności  konstytucyjnej oraz do odpowiedzialności karnej osób które decydowały o wprowadzeniu stanu wojennego. Mówiąc szczerze nie wiem co się z tym wnioskiem stało. Chyba gdzieś się zawieruszył. Historycy i prawnicy do dzisiaj mają sporo problemów z tą,  zdawać by się mogło, dość oczywistą oczywistością.  Bo, chyba nie było przez pierwszych dziesięć lat od jego wprowadzenia, osoby w Polsce która miałaby jakiekolwiek,co do stanu wojennego wątpliwości. Powiedzmy, że sześć do dziesięciu procent, co najwyżej, czyli magines, nie był pewny, czy aby ten stan wojenny, to nie było coś dobrego. Wiem, bo byłem i widziałem i nikt mi nie powie, że było inaczej. Nawet komisja złożona z samych najbardziej rozumnych historyków w Polsce wspomagana Autorytetami Moralnymi i pozostałymi. Trzynastego grudnia 1991 roku na łamach GW, na temat stanu wojennego zabrał głos Adam Michnik. Zaapelował o pojednanie narodowe i wybaczenie architektom stanu wojennego. Widzą państwo różnicę w "stygmatach"? Architekt jako twórca i projektant budynków, budowli i ogólnie innych dóbr służących człowiekowi, uważany jest za współtwórcę kultury, za autora rzeczy pożytecznych. To określenie ma wyraźnie pozytywne konotacje.  Kojarzy nam się z początkiem, z rozpoczęciem czegoś nowego, przeważnie czegoś pozytywnego. Czy stan wojenny kojarzy się państwu z początkiem czegoś pozytywnego? A słowa tępy i barbarzyńca? Jak je odbieramy?                       

Są to sprawy tak dobrze znane, że aż mnie nudzi o tym pisać.

Rok 1991 był w Polsce rokiem rozłamu, który dotychczas widoczny jedynie na górze, zaczął dzielić społeczeństwo wcale nie według poglądów gospodarczych, politycznych, religijnych czy jeszcze jakichś tam innych. Polacy podzieli się na zwolenników prawdy oraz miłośników pragmatycznego interpretowania prawdy. Ten podział trwa do tej pory.  Uczeni poszukują przyczyn. Nie znajdą dopóty nie zrozumieją, że w Polsce 20-25% głosujących prędzej zostanie w domu, niż odda głos na polityków wobec których nie ma pewności, że są posłannikami pierwszej prawdy. Prawdy przyrodzonej.


Zbliża się trzydziesta rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Zapewne temat ten zagości na łamach GW.  Tym razem 13 grudnia zapewne pierwszy raz od dwudziestu lat ją kupię. Aby sprawdzić kto tym razem zostanie głównym bohaterem numeru -Jaruzelski?, Kiszczak?, Urban? -ten to chyba, nie bez przesady, a może Palikot?. Mam jeszcze jednego pewniaka ale o nim nie napiszę, bo mogę być pociągnięty. Niezależnie od tego, czy zgadnę czy nie, jedno jest pewne - będę miał okazję potrenować syndrom sztokholmski. To pewne!
 

 

 

 
DeDeeN
O mnie DeDeeN

Przezorny. Nigdy nie spadnę, bo nigdzie nie włażę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka