DeDeeN DeDeeN
1990
BLOG

Peronówka

DeDeeN DeDeeN Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Kiedy Lenin dowiedział się o tym co spotkało Różę Luksemburg i Karla Liebknechta, z wielkim żalem odniósł się do śmierci tego drugiego. Powiedział, że Karl Liebknecht był jedynym prawdziwym komunistą niemieckim, a po nim długo, długo nic. O Róży Luksemburg,  swojej ideowej przeciwniczce nie wspominał słowem. Kto wie, może jej śmierć była mu na rękę?. Ta urodzona w Zamościu dama była osobą na tyle wpływową w europejskim środowisku komunistycznym, że jej udział w niemieckiej rewolucji mógłby kolidować z pomysłami kremlowskiego geniusza. Przeciwnie, gdy chodzi o Liebknechta. Jego śmierć, dla programu rozszerzenia rewolucji bolszewickiej na Niemcy, była dla Lenina prawdziwą katastrofą. Po jego śmierci, pozostawał bez kadr. W przyszłości zadanie wspierania niemieckiego ruchu komunistycznego zostanie powierzone polskim komunistom, którzy już w drugim roku od powołania KPP musieli emigrować z kraju. Wszyscy osiedlili się w Berlinie i stamtąd kierowali działaniami partii w Polsce, a ich zadaniem z punktu widzenia Kominternu - podstawowym, było dmuchanie w rewolucyjne palenisko na terenie Niemiec. Słabiutkie i ledwo tlące. Proszę nie dać się uwieść liczebności niemieckiej partii komunistycznej, ani jej przyszłym doskonałym wynikom wyborczym. Komunizm podobnie jak sprawiedliwość ma bardzo różne odcienie. A nawet nie tylko odcienie, ale i inne barwy. Już w 1923 Gyorgy Lukacs na Węgrzech, a w tym samy Karl Korsch w Niemczech, a Antonio Gramsci we Włoszech odżegnują się od dogmatycznego i tępego intelektualnie bolszewizmu moskiewskiego. Zresztą i nasi komuniści również odmiennie rozumieli szereg marksistowskich pryncypiów. Czasami  jest mi ich nawet trochę szkoda, kiedy popatrzę na ich losy z bliska. No ale cóż, za ułudę często życie wystawia niewspółmiernie wysoki rachunek.

Ja tu nie odkrywam żadnej Ameryki. Tak jak śliwka wyda różne owoce zależnie od gleby i stoku na którym się ją posadzi, tak i ta sama ideologia nałożona na różną, (powiedzmy uczenie) mapę cywilizacyjną społeczeństwa, przyniesie  jakże często, całkiem inne efekty. Nic szczególnego w tym nie ma.

Tak samo jest z tym komunizmem. Przypuszczam nawet, że gdyby marzenie Lenina, w pewnym momencie się spełniło i faktycznie, komuniści niemieccy przejęliby władzę w kraju, to jego - Lenina, bardzo szybko mogliby spotkać na swojej drodze jacyś francuscy wolontariusze i zrobić z nim dokładnie to samo co zrobili z  Karlem Liebknechtem i Różą Luksemburg. Natomiast nigdy nie uwierzę w to, że leninowskie trójki oraz cała ta bolszewicka improwizacja zdałyby egzamin w konfrontacji z pruską kadrą wojskowo - urzędniczą. Zresztą historia te moje przypuszczenia potwierdzi. Z dwóch urodzonych na powojennej pustce moralnej bałwochwalstw: klasowego i rasowego, każdy naród wybrał dla siebie, to co jemu pasowało. Nasz sąsiad z lewej wybrał jedno, sąsiad z prawej drugie, a my pośrodku - ni pies, ni wydra, chcieliśmy żyć po swojemu. Nie dało się zbyt długo.

W tym tekście będącym w jakimś sensie uzupełnieniem mojej poprzedniej notki chciałbym zwrócić uwagę na dwa zadomowione w polskiej historiografii, mity .
Pierwszy, to mit słabych powojennych Niemiec, narażonych na ataki bolszewickiego wirusa i drugi związany z nim,  to mit Polski ratującej Zachód przed agresją sowieckiej rewolucji. Oba są nieprawdziwe, a mimo to ich wyplenienie z naszej świadomości jest w mojej ocenie, prawie niemożliwe. Piszę prawie, bo nie można tracić nadziei, że się kiedyś uda, gdyż oba mity uważam za szkodliwe. Wypaczają nam wizerunek Niemiec, naszego bezpośredniego sąsiada, oraz skłaniają do fałszywych wniosków na temat naszych ewentualnych aliantów, Francji i Anglii. A racjonalne decyzje podejmować można, tylko w oparciu o rozpoznane przesłanki, a nie mrzonki.

Kiedy Tuchaczewski wypowiedział swoje słynne słowa na zachód po trupie Polski tak często cytowane w polskich publikacjach, mało kto wie, że komuniści niemieccy udzielili mu odpowiedzi.  Frakcja Komunistyczna w niemieckim Reichstagu, ogłosiła w komunistycznym organie prasowym "Rote Fahne" oświadczenie, w którym napisali min.:

Niemiecka klasa robotnicza nie życzy sobie pomocy sowieckiej, bo sama potrafi dokonać swojej rewolucji.*

W czasie kiedy na łamach "Rote Fahne" ukazywało się powyższe oświadczenie, założyciel tej gazety, nie żył od półtora roku. Został zamordowany najprawdopodobniej z polecenia socjalisty z SPD - Gustava Noske, któremu powierzono kierowanie pacyfikacją wystąpień ulicznych, prowokowanych przez komunistów, po upokarzających ich zamiary, decyzjach Ogólnoniemieckiego Kongresu Rad w Berlinie w grudniu 1918 r. Celem tych wystąpień było usiłowanie zepchnięcia przeobrażeń ustrojowych w Niemczech, dokonujących się pod egidą armii i polityków o zapatrywaniach republikańskich, na kryterium uliczne. W takim rozwiązaniu celowali komuniści ze Związku Spartakusa. Wywołane przez nich, ( o co było stosunkowo łatwo w mieście dwustutysięcznego bezrobocia ) rozruchy uliczne w Berlinie zostały stłumione przez Freikorpsy. I tu mam pewien problem, gdyż chciałem już napisać, w ślad za większością polskich publikacji, "krwawo stłumione", ale przypomniałem sobie dane jakie znalazłem w jednej z publikacji, której autor podał  konkretną liczbą - 156 osób zabitych. Jestem przyzwyczajony do liczb związanych z rewoltą bolszewicką w Rosji, więc liczba ta jak na kilkudniowe starcia uliczne, w kilkumilionowym mieście nie wydaje się zbyt duża, ale niewątpliwie ofiary były, więc użycie tego zwrotu jest całkowicie uzasadnione.

A potem, Freikorpsy wspomagane armią oraz innymi oddziałami paramilitarnymi, krok po kroku,  likwidowały "ogniska zapalne", przywracając ład i porządek. Berliński oddział partii komunistycznej przestał istnieć, podobnie jak i wszystkie inne oddziały terenowe, których przywódcy, albo zostali zamordowani, albo uciekli z kraju. Tak należy, wg pruskiej recepty, kłaść fundament pod silne i zdrowe państwo, w którym na improwizację nie ma miejsca. Nie wiem, czy jest szczególnie czego zazdrościć, oprócz odpowiedzialnego podejścia do swojego państwa zdecydowanej większości społeczeństwa i jego przywódców.         

Bo trzeba pamiętać o jednej sprawie. Rewolucja w Niemczech zwana listopadową, była rewolucją gabinetową. Rozpoczęła się od buntu marynarzy wywołanego niefortunną decyzją admirała Reinharda Scheera, który wpadł na pomysł wydania decydującej bitwy morskiej Wielkiej Brytanii, po tym jak rząd niemiecki wystąpił z propozycjami pokojowymi. Dziwna ta niesubordynacja, jak na legendarnego admirała.

Ale czyż zakończenie wojny w sposób proponowany przez rząd Badeńskiego nie za bardzo mogłoby zaszkodzić pozycji i honorowi armii cesarskiej?. Natomiast nie było trudnym do przewidzenia, że taka decyzja samobójczego ataku na flotę brytyjską w celu kontynuowania wojny, na którą  nikt w Niemczech nie ma już ochoty, musiała spotkać się z oporem społeczeństwa. Więc może intencją admirała Scheera jest.. wywołanie rewolucji, co jak pokażą późniejsze wypadki, jest bardzo prawdopodobne.

Marynarze wszczynają bunt i nie chcą wyjść w morze. Powstają pierwsze rady żołnierskie, na razie w Kilonii, za chwilę w całych Niemczech. Dość wojny! Do żołnierzy dołączają robotnicy ze swoimi żądaniami. Życie w kraju duszącym się blokadą, którego gospodarka funkcjonuje na zasadach zbliżonych do komunizmu wojennego,  jest udręką. Tak, tak prekursorami komunizmu wojennego były Niemcy w okresie wojny. Lenin był drugi. W kraju wybuchają strajki. A komuniści chytrze podrzucają swoje emblematy. Teoretycznie sytuacja przypomina tę sprzed roku w Rosji. Tu też powstają Rady Robotnicze i Żołnierskie,  tu również używana jest symbolika i hasła komunistyczne. Ale! Niemcy mają w przeciwieństwie do Rosji bardzo silną klasę polityczną, potężną w dalszym ciągu armię i protestanckie społeczeństwo przywiązane do silnego, militarystycznego w swej naturze państwa. Bez większego ryzyka można powiedzieć, że to co na Kremlu interpretowane było jako "rewolucyjne wrzenie" proletariatu niemieckiego, w gruncie rzeczy było wystąpieniami w obronie upadającego mocarstwa niemieckiego i zakończenie wyniszczającej go wojny. Oraz!, uwaga - honorowego wycofania z niej, jako niepokonanej w polu, armii Cesarstwa Niemieckiego. No bo proszę sobie pomyśleć, jak by mogła być odebrana w oczach społeczeństwa generalicja tego "państwa w państwie" jakim była potężna machina wojskowa w Niemczech, kiedy zostałaby oskarżona o przegranie wojny. Niejedna piękna kariera generalska wzięłaby w łeb. A rewolucja mogła ten negatywny obraz armii skorygować. Ostatecznie, jak by na to nie patrzeć, trudno znaleźć argumenty przeciwko stwierdzeniu, że była nożem wbitym w plecy niemieckiego państwa. Armia musiała być czujna i mieć oczy dookoła głowy.  

Z chwilą kiedy Niemcy ogarnia fala strajków i protestów antywojennych do akcji wkracza armia właśnie, w osobie utalentowanego organizatora i logistyka gen. Wilhelma Groenera. Następuje sekwens trzech kolejnych listopadowych dni, w których gen. Groerner, miał podobno być głównym reżyserem dwóch pierwszych. Najpierw, 9 listopada abdykuje cesarz Wilhelm II, a rząd Maksymiliana Badeńskiego podaje się do dymisji. Kanclerzem zostaje przywódca socjalistów z SPD  Friedrich Ebert, który 10 listopada powołuje rząd koalicyjny partii socjalistycznych, nazwany zgodnie z rewolucyjną manierą Radą Pełnomocników Ludowych. Jeszcze tego samego dnia, a właściwie w nocy, dochodzi do zawarcia układu Ebert - Groener, którego ostrze wymierzone jest w komunistów. No i ma oczywiście gwarantować układ rąsia w rąsię, politycy socjalistyczni - armia. Następnego dnia podpisany zostaje rozejm z państwami Ententy i wielka armia Cesarstwa Niemieckiego może odejść do cywila, jako niepokonana na froncie, pokonana zaś przez własnych polityków i komunistycznych wywrotowców.

W zasadzie od tej chwili jakiekolwiek marzenia o rewolucji komunistycznej w Niemczech nie maja racji bytu. Pod opieką korpusu oficerskiego tworzone są tzw. "korpusy ochotnicze" czyli Freikorps.  W dniach 16-21.12.1918 w Berlinie dochodzi do obrad Ogólnoniemieckiego Kongresu Rad, który i tu uwaga! stosunkiem głosów 394:98 opowiedział się za nieprzejmowaniem władzy, lecz wyznaczył termin wyborów do Zgromadzenia Narodowego na dzień 19.01.1919. Oznaczało to w zasadzie "samorozwiązanie się rewolucji". Zgodnie z wolą rewolucyjnych delegatów, dopiero wybrany w wyborach powszechnych parlament miał zadecydować o przyszłym ustroju państwa i o jego losie. Decydować miała wola narodu, a nie pragnienia grupki osób.

I tak właśnie wyglądała ta rewolucja w Niemczech, z którą Lenin wiązał tak wielkie nadzieje. Tak wyglądał ten ruch komunistyczny, który ponoć wyciągał ręce w powitalnych gestach do Armii Czerwonej. Tak nie było. W najbardziej krytycznym dla Niemiec momencie, na czele rewolucji proletariackiej znaleźli się ludzie którzy umiejętnie poprowadzili ją do upadku. A w zasadzie przeprowadzili standardowy zamach stanu. To klasyczny przypadek rewolucji centralnie sterowanej. Wywołanej i kierowanej przez ośrodki władzy wojskowo - politycznej, w celu uporządkowania sceny politycznej, oraz przeniesienia odpowiedzialności za wojenną katastrofę na mordowaną właśnie własnymi rękami monarchię. To przejaw siły, a nie słabości przywódców tego narodu. Jest to też przejaw zdrowego rozsądku samych rewolucjonistów. Nawet w wśród aktywu Rad Robotniczych i Żołnierskich nie znalazła się setka  "rewolucjonistów"  która gotowa była zaryzykować przyszłość państwa, dla mrzonek i miazmatów komunistycznej utopii. Oczywiście po wyborach, (mimo aktywnej propagandy komunistycznej do ich bojkotu, udział wzięło 83,1%  uprawnionych - co dobrze świadczy o odpowiedzialności i dyscyplinie obywatelskiej, oraz o mizernych wpływach idei komunistycznych w społeczeństwie ) Rada Pełnomocników Ludowych przekazała grzecznie władzę w ręce Zgromadzenia, do którego weszło sześć partii, oczywiście bez komunistów. Powołano prezydenta, rząd koalicyjny, zniesiono monarchię, powołano republikę której nadano konstytucję itd.itp. Rozpoczęła swój normalny żywot Republika Weimarska, która jak wszystkie pozostałe państwa Europy w atmosferze większych lub mniejszych napięć, starała się odbudowywać państwo z powojennej pożogi. Oczywiście i tu, jak wszędzie działała partia komunistyczna, której działacze, jak wszędzie, próbowali destabilizować sytuacje wewnętrzną, ale jak widzimy po upamiętnionym przez Regułę fragmencie odezwy, komunizm niemiecki sam sobie wytyczył granice na znacznie węższym, niż bolszewizm obszarze społecznym, i za pomoc ze strony towarzyszy radzieckich, podziękował serdecznie. 

Teraz łatwiej nam zrozumieć lamenty Lenina po stracie Liebknechta. I łatwiej zrozumieć brak wiary w powodzenie rewolucji niemieckiej w środowisku polskich komunistów. Słowa oświadczenia Frakcji Komunistycznej, przytaczam za książką "Historia Komunistycznej Partii Polski" napisanej jeszcze przed wojną przez Jana Alfreda Regułę. Ja nie mam możliwości sprawdzenia tych słów w tekście źródłowym, ale dla historyków nie jest to, jak sądzę, większy problem. Zszywki " Rote Fahne" z tamtego okresu są zapewne dla nich łatwo dostępne. Sprawa jest o tyle ważna, że jeżeli Jan Alfred Reguła niczego nie pokręcił, to cała opowieść o proletariacie niemieckim oczekującym Armii Czerwonej,  nie jest prawdziwa. Oznacza to, że najczęściej przytaczana wersja historyczna tamtego okresu o Armii Czerwonej spieszącej na pomoc oczekującym jej robotnikom niemieckim jest fałszem.

Cała ta historiozoficzna koncepcja, oparta jest na jednostronnych deklaracjach Lenina, powielanych w setkach wypowiedzi przez jego propagandystów. Jeżeli słowa, które wyczytałem z książki Reguły są prawdziwe, to ja naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim sądzić. Co myśleć o takiej sytuacji, kiedy przyjmowane są nacechowane chciejstwem i propagandą słowa polityka, które bez weryfikacji poprzez przeprowadzenie ich krytycznej analizy, stają się dogmatem zawieszonym nad interpretacją fragmentu przeszłości. Jak to wytłumaczyć? Czyżby tylko dlatego tak się dzieje, że autor tych słów  nazywał się Lenin?!. Ja rozumiem do roku 1989 w zasadzie nie było innego wyjścia. Któż śmiałby wątpić w realność pragnień Lenina? Były one przecież pragnieniem całej klasy robotniczej i jej przywódców i jako takie podlegały specjalnej ochronie. Wszyscy o tym marzyliśmy.  Ale później?.

Oba mity są jak awers i rewers tej samej monety. Do roku 1989 r. akcent położony był na siłę moralną ruchów robotniczych w powojennej Europie, czego rewolucja proletariacka w Niemczech była koronnym dowodem i wyrazem pragnienia klas postępowych, a po roku 1989 monetę przekręcono i okazało się, że to Polska powstrzymała marsz bolszewickiej barbarii na Zachód w 18 decydującej o losach świata Bitwie Warszawskiej. A moneta ma taka właściwość, że niezależnie którą stroną położymy ją na sklepowej ladzie, zawsze ma taka sama wartość. O co tu więc chodzi? Trudno rozpoznać. Ale jak odrzucimy didaskalia w postaci historycznych opisów tła, ( sił postępu i wrażliwości społecznej versus siły komunistycznego zniewolenia)  to pozostanie nam wektor kierunku przepływu mocy od ośrodków mocy większej, do ośrodków mocy mniejszej. Krótko mówiąc jest tak: nieśmiertelnym w kraju nad Wisłą jest hasło "Lenin wiecznie żywy". Może niezbyt błyskotliwe to hasło, a na pewno nie śmieszne, ale niech zostanie, żeby wnuki (in spe) wiedziały, że dziadek wiedział, co je czeka.


Aby zilustrować jak w rzeczywistości wyglądało zagrożenie Niemiec komunizacją, przedstawię anegdotę, bardzo popularną w środowisku polskich komunistów przebywających w latach dwudziestych w Berlinie. Podobno prawdziwą. Komuniści polscy od mniej więcej lipca roku 1920, w związku z ich wiadomą postawą w czasie wojny polsko bolszewickiej, stali się jednym z głównych celów działań operacyjnych polskiej policji i wywiadu. Wielu trafiło do Cytadeli, przywódcy wyjechali poza granice, aby odnaleźć się w Berlinie. Jednym ze zlecanych im uporczywie przez centralę zadań, było zadanie bolszewizacji społeczeństwa niemieckiego. Do zadania tego nie mieli serca wyjątkowo. Jedynie Julian Marchlewski, no i oczywiście niezwykle optymistycznie ustosunkowany do świata Karol Radek, widzieli możliwość powodzenia prowadzonej akcji. Reszta nie. Pięknie opisał nam to wszystko polski wybitny komunista, (do czasu) obecny w ówczesnym Berlinie, pan Wacław Solski.
 
Przepiszę  teraz fragment z jego książki pt.  Moje wspomnienia:**

W jakimś niemieckim mieście przysłany z Moskwy instruktor poucza komunistów, jak się robi rewolucję. Mówi im, że najważniejszą sprawą jest opanowanie od razu, pierwszego dnia, dworca kolejowego. Grupa odpowiednio wyszkolonych partyjniaków musi w tym celu iść na stację, kupić dla niepoznaki bilety peronowe i zdobyć dworzec od strony torów, jak również zatrzymać pierwszy pociąg, który nadejdzie

No, dobrze  - powiada jeden ze słuchaczy - ale co mamy zrobić jeśli na dworcu nie będzie kasjera sprzedającego peronowe bilety? Jak już się zacznie rewolucja to może się przecież wydarzyć, że kasjer gdzieś sobie pójdzie?.  


I wszystko jasne! Możemy zrobić rewolucję, pod warunkiem, że ktoś nam sprzeda na nią bilety. Bez biletów będzie bałagan. A my nie lubimy bałaganu. Za grosz w tych Niemcach rewolucyjnego romantyzmu i improwizacji, za grosz!. Biedny byłby ten Lenin, gdyby doszedł do Berlina.

Programy, programami, plany i zamiary to jedno, a życie - życiem i  ono wszystkie nasze pragnienia weryfikuje. Któż nie zna tej mądrości i jej nie doświadczył?. Komuniści moskiewscy z Leninem na czele mogli sobie dowolnie układać losy świata, cóż z tego, kiedy świat miał inne plany i co więcej posiadał narzędzia do ich realizacji. Ale jak się ktoś bardzo uprze, to te same cele, albo bardzo zbliżone, może próbować osiągnąć innymi metodami. Jedną z takich metod, starą zresztą jak świat, ale do czasów bolszewizmu niezbyt popularną, przynajmniej w niektórych cywilizacjach, jest metoda którą nazywam "szczelinowaniem". Zapewne ma ona jakąś swoją naukową nazwę, ale ja jej nie znam. Nie jestem naukowcem. Za to liczę, że na Salonie znajdzie się ktoś kompetentny  i udzieli stosownej podpowiedzi.  Działanie metody, opiszę na przykładzie.

Każdy z nas, zapewne wielokrotnie miał okazję rozłupywać owoc orzecha włoskiego. Aby ułatwić nam to zadanie skonstruowano do tego celu specjalne urządzenie zwane ironicznie, dziadkiem do orzechów. Można posłużyć się narzędziem mniej wyrafinowany np. młotkiem.  Można też, tak jak wrony, upuszczać orzech z wysokości na asfalt, albo betonowy chodnik.  Ale trzeba, po pierwsze takie narzędzie mieć gdzieś pod ręką, (albo być Batmanem) a po drugie umiejętnie użyć siły aby nie zmiażdżyć kruchej zawartości. To nie jest zbyt trudne, ale jest jeszcze inna metoda. Można poszukać szczeliny między dwoma połówkami skorupy i wetknąć w nią dowolny płaski przedmiot, jakich pełno w naszym otoczeniu, a potem wystarczy lekko go przekręcić, aby rozłupać skorupę i dobrać się do zamkniętych w niej smakowitości.

Tę ostatnią metodę z upodobaniem, do dzisiaj, stosują komuniści oraz przedstawiciele wszelkiego rodzaju myśli postępowej. Cała metoda sprowadza się do znalezienia w jednolitej strukturze szczeliny, w którą da się włożyć, wetknąć, wepchnąć, wcisnąć cokolwiek, a następnie owe wciśnięte "coś" należy umiejętnie przekręcić z nadzieją, że atakowana struktura się rozłamie. Rozpropagowanie "metody szczelinowania", to jedno z największych osiągnięć komunistów. To ich trwały wkład w dzieje świata. U Niemców z pewnością wpłynęła na rozwój bałwochwalstwa rasowego. Ale do czegóż innego może zainspirować ideologia totalitarna, jak nie do rozwoju innej ideologii totalitarnej? No do czego? Ma ktoś jakiś pomysł?

Zauroczeni swoją nierealną utopią, komuniści nie potrafili wnieść do cywilizacji nic konstruktywnego. Zostawili zaś swoim spadkobiercom metodę szczelinowania, jako skuteczny środek burzenia i konfliktowania społeczeństwa. Jako metodę stymulującą rozpad istniejących więzi społecznych. Sprawdza się ona doskonale i z pełnym cynizmem jest wykorzystywana do dzisiaj, w jeszcze większym zakresie niż w czasach realnego komunizmu. Nawet najlepsze relacje między kobietą a mężczyzną, rodzicami a dziećmi, młodymi a starymi, miastowymi a wiejskimi, wierzącymi a ateistami, pracownikami i pracodawcami, etc. etc. zawsze da się zepsuć umiejętnym szczelinowaniem. Wystarczy byle co wetknąć i pomajstrować. Okrutną dostali do ręki broń postępowcy. Okrutną i skuteczną. Nie jest łatwo się przed nią społeczeństwu obronić, szczególnie w naszych czasach, kiedy okazało się, że: Lenin wiecznie żywy!

----------------------------

*  Jan Alfred Reguła "Historia Komunistycznej Partii Polski" Toruń 1994 str. 35
**Wacław Solski "Moje wspomnienia"  Warszawa 2008 str. 253

 

DeDeeN
O mnie DeDeeN

Przezorny. Nigdy nie spadnę, bo nigdzie nie włażę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura